poniedziałek, 28 marca 2016

Zastanawiasz się: zostać czy odejść?



Kiedy miałam 17 lat straszliwie się zakochałam. Wierzyłam, że jest to tak wyjątkowa osoba, drugiej takiej nie spotkam, spędzę z nią całe życie, a dzięki temu będę najszczęśliwsza na świecie. Transcendencja która nas łączyła była rzeczywiście imponująca. Niestety ta historia nie miała szczęśliwego zakończenia. Choć była wzajemność, usłyszałam, że nie możemy być razem, bo ja jestem dobrą dziewczynką, a on złym chłopcem i mnie zniszczy. Za wszelką cenę chciałam mu udowodnić, że się myli. A nawet jeśli będzie niszczył, to ja tego chcę. Cena była wysoka, bo była nią depresja oraz rozpacz w paski. Taka prawdziwa rozpacz, która rozdziera młode naiwne serce. Byłam przekonana, że nigdy więcej się nie zakocham, z nikim innym nie chcę być. Walczyłam bardzo dzielnie, przekonana o swojej niezłomności. Jak to?! Miłość musi wygrać! Musi, nie ma innej opcji! Trzeba walczyć do ostatniej kropli krwi. Aż w końcu się poddałam, odcięłam od tego człowieka, bo już nie miałam kompletnie siły, a cena stawała się bardzo wysoka. To nie była kwestia miesięcy, ale lat. On też mi nie pomagał, podsycał nadzieję, by za chwilę się wycofać. Emocjonalny rollercoster bez końca. Wyniszczaliśmy się skutecznie. W końcu powiedziałam KONIEC. Zerwałam wszelkie kontakty, pożegnałam wspólnych znajomych, nasze miejsca. Przez kolejne 2 lata nie interesował mnie żaden inny chłopak. Dzięki tej historii nauczyłam się że:

Nigdy nie poniżaj się dla faceta. Nie walcz o jego uczucia. Jeśli cena zaczyna być za wysoka- odejdź. 

Nie mam tu na myśli walki jeśli idzie o czyjeś życie w przypadku choroby czy wypadku... ale kiedy walczysz o kogoś z nim samym. O jego uczucia, chcenie ciebie- nie warto.

Ta w sumie pierwsza i bardzo bolesna lekcja, utkwiła mi bardzo dobrze w pamięci. Prawie dziesięć lat później (jak to brzmi), znów się zakochałam. Znów wierzyłam święcie, że znalazłam najwspanialszą i najodpowiedniejszą osobę. Traktował mnie szarmancko tak jak marzyłam, był przystojny, zadbany i ogarnięty finansowo. Myślimy podobnie, czujemy podobnie. Stworzymy cudowny związek, będziemy żyli długo, szczęśliwie, a przede wszystkim będziemy się nawzajem szanować. Oprócz wspólnych planów życiowych, zaczęły pojawiać się zawodowe. Tak się dobrze rozumiemy, że stwórzmy coś wiekopomnego. W pewnej jednak chwili zaczęło mnie zastanawiać dlaczego on tyle siedzi na telefonie. Nie rozstaje się z nim... Leżąc ze mną w łóżku, z zacieńciem pisze i pisze. Rzekomo do swojego kumpla, ale leżąc z kobietą w łóżku, można robić znacznie przyjemniejsze rzeczy niż dyskutować z kumplem. Na początku to zignorowałam. Nie bądź histeryczką, choć mnie akurat trudno o to posądzić. Wyluzuj, bądź wyrozumiała i zdystansowana. Ale moja intuicja pchała mnie w kierunku, że coś jest na rzeczy. Jeśli chcesz coś ukryć, prędzej czy później się wysypiesz. I miał tego pecha, że zostawił na wierzchu telefon otwarty na konwersacji. Ufaj i kontroluj...szczególnie kiedy masz jawne ku temu powody. Co ukazało się moim oczom... a mianowicie regularny flirt z jakąś kobietą. Ile kobiet było w tym czasie kiedy się spotykaliśmu? Nie wiem, domyślam się, że na jednej się nie skończyło. Może tak lubił sobie wirtualnie poflirtować...to już dziś nie mój problem.

Dalsza droga postępowania była dla mnie jasna jak słońce. Wyjść. A najlepiej z futryną. Doprowadziłam do konfrontacji, w której bardzo się motał. Wmawiał mi, że mi się wydaje, to bez znaczenia... Ale pamiętając lekcję, wiedziałam jaka jest procedura. Wyjść i nie wracać, nie unieszczęśliwiać się jakimś palantem. Nie zamykać oczu, kiedy trzeba je otworzyć bardzo szeroko. Wiem, nie wszystkie kobiety tak uważają. Przymykają oko na flirty, zdrady. Ja nie. Wiem, że pocierpię miesiąc, tydzień będę miała wyjęty z życiorysu, ale za jakiś czas mam szansę zbudować związek z kimś, kto mnie będzie szanował, tak jak ja tego chcę i potrzebuję. Byłam gorzko rozczarowana. Zainwestowałam siebie w kogoś, kto na to najwidoczniej nie zasługiwał. Byłam otwarta, a dostałam po głowie. Ale czy przegrałam? Nie, wygrałam, odejście oznaczało w tej sytuacji sukces. Sukces z perspektywy czasu.

Najtrudniej jest odejść kiedy zbyt wiele was łączy. Nie mówię o więzi emocjonalnej, bo ta już dawno może nie istnieć. Myślę o domu, meblach, samochodzie, firmie, spędzonych wspólnie latach, których tak żal i najsłodszy punkt programu- dzieciach. Tyle włożonych emocji, wspólnego chcenia, działania. Ale wiem po sobie, warto także to przełknąć, by być wolnym od osoby która ściąga nas w dół, ogranicza, oszukuje, kłamie, wcale nie jest z nami, razem ale osobno... Meble, samochód, coś tam- odkupisz, ale godności i komfortu patrzenia w lustro ze spokojem, już nie.

Sukces ma wiele oblicz. Jednym z nich jest ratowanie siebie z tonącego statku.




piątek, 25 marca 2016

CYCKI bez kompleksów 3. Rozmowa z Pauliną Cycmejkerką

Nie ma w życiu przypadków. Po pierwszym poście serii *Cycki bez kompleksów* wiedziałam, że temat trzeba pociągnąć. Mniej emocjonalnie, a bardziej merytorycznie. 




Jak to z nami kobietami jest. To lubimy te cycki czy nie?!




Poznajcie, tak jak i ja poznałam, Paulinę- braffiterkę. 




Oczywiście nasza znajomość zaczęła się od żali i narzekań na mój biust.  Jak się dowiedziałam czym zajmuje się zawodowo wiedziałam, że mogę wylać wszystkie swoje frustracje... bo jak tu uciec spod obstrzału czujnego oka specjalisty...Na początek zostałam złajała za zły rozmiar stanika, pochwalona za ładny biust. Ruszyłyśmy do butiku w którym pracuje. Z rozmiaru 75E zrobiło się 65 HH... Na koniec opowiem jakie były efekty tej wizyty... 



Jesteś brafitterką albo jak sama siebie nazywasz cycmakerką. Jak często spotykasz się z tym, że kobiety odrzucają swój biust. Jakie mamy problemy i obsesje?



Pół na pół. Takie są moje obserwacje. Równie często spotykam kobiety, które lubią swój biust, jego kształt, kondycję i rozmiar, jak i te, które odrzucają swoje piersi. Najlepiej widać to po tym, jak zakładają biustonosz. Jedne delikatnie układają piersi w miseczkach, pełną dłonią wygładzają linię biustu, a drugie szarpią, na siłę upychają piersi w miseczkach, pośpiesznie zapinają haftki, jeszcze nie obejrzą dokładnie jak leży, a już krzywią się do swojego odbicia w lustrze. Kompletnie odrzucają ten atrybut kobiecości. 

Najczęstszy problem to niezrozumienie tego czym jest biustonosz i jak powinien wyglądać na naszym ciele. Standardem jest : "ale tu pod pachami mi teraz wystaje! Na plecach mam wałki!". Dlatego kobiety wybierają za luźne obwody. Piersi równomiernie rozłożą się wszędzie wokół, tylko nie w biustonoszu, nie ma wałków pod pachami, ale za to piersi wędrują na plecy i przez to sylwetka na pewno nie wygląda szczuplej. 
Problem nr 2. to rzadko która kobieta postrzega biustonosz jak np. odpowiednie obuwie. Dobrze wyprofilowany but świetnie stabilizuje i ustawia stopę.Tak samo jest z odpowiednim biustonoszem! Działa jak gorset! Poprawia sylwetkę, pomaga dźwigać ciężar (przy większym biuście) i nie pozwala tkance tłuszczowej wędrować na plecy. 

Mamy obsesję rozmiaru. Albo nie chcemy mieć biustu w ogóle, albo chcemy większy czy inny kształt. To smutne. Wiele kobiet ma fenomenalny biust. W świetnej kondycji i jeszcze potrafią powiedzieć, że wykarmiły dwójkę dzieci. 

Kolejny problem to pielęgnacja biustu i dekoltu. Duża część pań odwiedzających salon zupełnie otwarcie przyznaje się, że nie pielęgnuje biustu. To tak, jakby nigdy nie robić peelingu twarzy, nie używać kremu i hodować na twarzy cmentarzysko martwego naskórka! No i klasyk- niedobrany biustonosz. I dziwić się,że po latach cycki są dłuższe niż większe!

Wydaje mi się, że więcej uwagi kobiety poświęcają szorowaniu pięt i goleniu nóg, niż dopieszczaniu biustu. A przecież dekolt zdradza nasz wiek. Nie wiem czy któraś z moich przyjaciółek dotyka swoich piersi, bo je lubi. Dotyka,głaszcze, traktuje kremami, albo medytuje z dłońmi na piersiach. Niewiele kobiet wie ile energii płynie właśnie z piersi! Prosta rzecz by 20 minut dziennie leżeć na plecach, położyć dłonie na piersiach i medytować, kochać swój biust. To droga do samoakceptacji. Do akceptacji atrybutu kobiecości - piersi. :-)



W Polsce operacje plastyczne biustu nie są tak popularne jak w USA czy na zachodzie, ale wiem, że z kobietami po operacjach także pracujesz. Co nimi kieruje? Co mówią o samej operacji i jak zmienia się życie po?



Poznałam mnóstwo kobiet po operacjach biustu, szczególnie zmniejszeniu. Wszystkie, absolutnie wszystkie, są zadowolone ze swojej decyzji. Te, które powiększyły piersi (implantami, ostrzykiwaniem własnym tłuszczem, np. z brzucha czy ud) i te, które zmniejszyły biust. 

Tymi z dużym biustem kieruje najczęściej zmęczenie. Zmęczenie tym, że ciężko jest pomalować paznokcie u stóp, na ramionach pojawiły się wyżłobienia od ramiączek biustonosza, że trzeba kupić sukienki, kurtki, większe niż potrzeba, bo ciężko zapiąć się w biuście, albo guziki strzelają bo bluzka za ciasna. Obsesja że ludzie patrzą na ich piersi,a nie twarz. Mają wrażenie, iż są jednym wielkim cyckiem! Zmęczone są ograniczeniami, jakie stawia przed nimi ich własny biust, no co za niewdzięczność cholernego ciała! 

Kobietom, które powiększyły biusty, już nie towarzyszy dylemat czy mogą ubrać głęboki dekolt, albo czym nadać odpowiednich proporcji.

O samej operacji mówią szczerze, że bolało, że było ciężko, że tego się nie spodziewały, pojawiła się zakrzepica, były pozbawione czucia wokół brodawek np. Później podkreślają, że to była najlepsza decyzja i, jeśli byłoby trzeba, przeszłyby przez to raz jeszcze. Chwalą się nowymi cyckami! Pokazują piersi bez żadnego wstydu. Pamiętam taki dzień, gdy w salonie zorganizowałyśmy spotkanie dla pań po zmniejszeniu biustu. Tak się rozluźniły, poczuły się swobodnie w swoim towarzystwie, że biegały po salonie bez bielizny i pokazywały sobie piersi! 

To zaskakujące jak bardzo zmieniło się ich życie po operacji. Doskonale pamiętają jaki ból przeszły, ile stresu i wątpliwości przysporzyło im samo podjęcie decyzji. Teraz dumnie wypinają pierś, chwalą się prawie nowym ciałem. Ich postawa życiowa nie przypomina tej sprzed operacji. Kobiety, po takiej zmianie, są bardziej roszczeniowe wobec świata. Pragną żyć bardziej, mocniej, chcą więcej. Nie ogranicza ich własne ciało. Piersi są błogosławieństwem, nie przekleństwem.


A co można zmienić, zrobić mniej urazowo?



Mniej urazowym zabiegiem, o którym wspomniane kobiety często nie wiedziały, jest dobrze dobrany biustonosz. Odpowiednio dopasowany biustonosz często okazuje się wystarczającym wsparciem dla dużego biustu i wypełnieniem dla drobnego. Proste i nieinwazyjne. 


***

Paulina dobrała mi odpowiednią bieliznę. Nauczyła jak się obchodzić z nią i biustem. Jak go układać by dobrze leżał w miseczce...Układać- nie wrzucać- jak do tej pory. I nagle poczułam się lepiej, zaczęłam dotykać i postrzegać inaczej swoje piersi. Zaczęły mi się podobać. Mimo rozmiaru ładnie się układały pod bluzką, nie wychodziły przed szereg, czytaj mnie, a zdumiewająco dobrze się prezentowały. Po prawie roku od tego czasu muszę stwierdzić, że biust stał się jędrniejszy- serio serio. Lepiej wygląda. Ja się z nim lepiej czuję. Paula twierdzi, że bieliznę należy zmieniać (nowy fason, nie pranie), przynajmniej raz roku, bo zmienia się kształt. I ja już w tej kwestii we wszystko jej uwierzę. Jaki wniosek- warto iść do specjalisty i zainwestować w dobrą bieliznę. Jak pewnie większość z was, myślałam, że coś wiem na ten temat. Okazało się, że wiem bardzo mało. Dobrze dobrana bielizna jest nie tylko piękna, ale przede wszystkim niezbędna do utrzymania dobrej kondycji piersi. Więc daruj sobie staniki z sieciówek. Chcesz mieć ładny biust na długie lata? Musisz w niego zainwestować. Nie tylko w stanik, ale i pielęgnację.









czwartek, 24 marca 2016

Jeszcze raz usłyszę "kochaj siebie" a puszczę pawia

 Z tego co pamiętam nasze matki żyły pod hasłem "poświęcenie" i "bo tak trzeba". Ani jedno, ani drugie nie miało merytorycznego uzasadnienia, ale było jedynie słuszną prawdą. Uwielbiam jedynie słuszne prawdy. Dziś młode kobiety są spamowane "kochaj siebie". Problem polega na tym, że nikt do końca nie wytłumaczył o co chodzi. I nikt ci tego nie powie, bo skąd ma wiedzieć, co to dla ciebie znaczy. Nie wiem czy kocham siebie tak jakby chcieli kołczowie czy inni polepszacze życia. Robię to w swój sposób. Takie podejście polecam.

Podejmuję sama decyzje
Co wcześniej często zdarzało mi się robić kiedy chciałam podjąć jakąś ważną decyzję? Przeprowadzałam konsulting. Ze zbyt dużą ilością ludzi. Oni najczęściej mówili co by zrobili w tej sytuacji. Oni, ze swojej perspektywy, sytuacji życiowej, doświadczeń, lęków i odwagi. Nie brali pod uwagę mnie, moich predyspozycji, konstrukcji psychicznej mocnych, słabych stron. Zawsze po takich spotkaniach czułam niesmak, bo chciałam się czegoś dowiedzieć, a wiedziałam jeszcze mniej. Po takich spotkaniach musiałam przeprowadzić detoks myślowy i proces decyzyjny przeprowadzić raz jeszcze.
Niestety w większości przypadków, gdy dopuściłam kogoś do głosu, prędzej czy później tego żałowałam. Dziś nie uprawiam konsultingu, a robię oświadczenia. Decyzje podejmuję sama ze sobą. Teraz mogę mieć pretensje tylko do siebie.

Odchodzę
Odchodzenie to kolejny temat rzeka. Czasami mówimy, że odchodzimy, żeby ktoś nas zatrzymywał. Chcemy sprawdzić temperaturę uczuć. My kobiety uwielbiamy, od czasu do czasu, włożyć kij w wodę. Może nie tak melodramatycznie z cyklu "ty już mnie nie kochasz", jednak choć troszeczkę... Ale jak wspominałam w poprzednim poście, nie ma sensu chodzić w za ciasnych butach. Czy lubię odchodzić? Nie. W swoim życiu podjęłam tyle radykalnych decyzji, że w najbliższym czasie wolałabym podejmować tylko te kosmetyczne. Nie zawsze się jednak da. W takich momentach myślę z perspektywy czasu. Pocierpię tydzień, popłaczę dwa, ale za rok, dwa, trzy, dzięki tej bolesnej decyzji będę szczęśliwsza. Płacz się skończy, żale także. Nie będę tkwiła w jakiejś patowej sytuacji. A za pięć lat w ogóle nie będę o tym pamiętać. To się doskonale sprawdza na facetach, pracy, uciskających relacjach.

Upadam. Poleżę. Wstaję.
"Upadam" to złe określenie. Lepsze będzie "runęłam na glebę jak Tupolew". Miałam w życiu kilka takich momentów, że drżyjcie narody. Lubię mocne doznania, tych dobrych bywało dużo, ale dla równowagi było kilka tych masakrujących. Kto ich z resztą nie miał. Warto się do tego przyznać przed sobą. Wtedy odłączam się od rzeczywistości, znikam z powierzchni. Cierpię, cierpię, cierpię, wyklnę się za wszystkie czasy, wypłaczę, rozedrę szaty, przemyślę wszystko 100 razy, i wstaję z założeniem powstania jak Feniks z popiołów. Myślę wtedy o swojej niezłomności. Jak to przeżyłaś to jesteś super! Nie myślę więcej o tym co było złe. Ucinam, zaczynam od nowa.

Radykalne decyzje.
Są ludzie którzy lubią rewolucje, są też zwolennicy ewolucji. Ja dla odmiany ostatnio gustuję w tym drugim modelu. Tyle, że nie zawsze on się sprawdza. To jak wsadzanie choinki zapachowej do kibla na dworcu. Efekt: z gówna mamy gówno w lesie.
Dlatego chcąc, nie chcąc, najpierw się zastanawiam jaką siłę przyłożyć do danej sprawy. Żeby też z dubeltówką nie zasadzać się na wróbla. Ochłoń. Popatrz realnie. Podejmuj adekwatne decyzje. Takie które dadzą zadowalający efekt długo i krótkoterminowo.

Nie rób ze świni konia wyścigowego.
Piękne hasło i jakże prawdziwe. Chciałam ludzi widzieć dobrymi, pięknymi, szlachetnymi. I część taka jest. Niestety nie wszyscy. Świnia będzie zawsze świnią, nigdy koniem. Jasne, w ostateczności można na niej jeździć, ale nie wmawiaj sobie, innym, że to champion. Szkoda czasu...

Jestem bohaterką sama dla siebie
Podsumowując. Zawsze myślę o czymś z perspektywy czasu. Czy za 10 lat będę dumna z tej decyzji i jakie będzie ona miała konsekwencje. Czy będę się czuła Super Hero opowiadając o tym na przykład swoim wnukom. Czy powiedzą: babciu ty to miałaś jaja! Jeśli nie, to wiem, nie tędy droga. A lubię czuć się dobrze. Więc wiele zagmatwanych spraw staje się bardzo jasnymi.








środa, 23 marca 2016

Dlaczego kompromisy są złe

Kiedyś moja przyjaciółka użyła określenia "acha, zgniłe kompromisiki" w odniesieniu do faceta o którym jej opowiadałam. Najpierw mnie zamurowało, a później doszłam do wniosku, że to doskonałe podsumowanie tego o czym mówiłam. Sama nie chciałam się przed sobą do tego przyznać, ale takie były fakty. Zgniłe lub nadgniłe. Czyli dobrze nie mogło się skończyć.
Niby wszystko z nim było ok, ale nie do końca. Zawsze zostawał ten margines niedosytu, a raczej nadgnicia. Inteligentny, ogarnięty, konkretny...Ale po kilku spotkaniach wyczerpały się tematy, lubię inny typ urody, poza tym za wrażliwy. Na romans- na pewno nie płomienny, jak znalazł. Ale na coś dłuższego, konkretniejszego- niekoniecznie. A ja właśnie nie chciałam już romansów. Chciałam spotkać tego idealnego zaginionego penisa... Nie bez żalu, przemyślałam wszystko i się pożegnałam. Co najlepsze, nigdy pożegnań nie żałowałam. W niedługim czasie pojawił się ktoś bliższy moim potrzebom...


Dlaczego idziemy na kompromisy? Bo nie lubimy tracić. Wolimy rozchodzić za ciasne buty, niż je wyrzucić. Mamy coś w garści, to kiepsko to oddawać (czy nie na tym modelu działa sprzedaż bezpośrednia? Dają coś do ręki żebyś nie chciała oddać? Weź, potrzymaj...zatrzymaj). Tyle, że nie wszystko da się rozchodzić, często to strata czasu, nasza iluzja możliwej zmiany. Szczególnie sprawdza się to w relacjach. Przymykamy na coś oko, tłumacząc, że to tylko ziarenko piasku. To ziarenko urasta do niebotycznych rozmiarów. A po kilku latach mówimy, iż ktoś zmarnował nam życie- mąż, żona, szef. Tyle dla nich zrobiliśmy, poświęciliśmy... Ale czy ktoś de facto nas o to poświęcenie prosił? Nie, nikt nie zmarnował nam życia, zrobiłyśmy to same, bojąc się coś stracić, zamykając oczy, kiedy trzeba było otworzyć je szerzej. Milczałyśmy, kiedy trzeba było powiedzieć NIE, przedstawić swoje stanowisko. Nasz błąd- nie mówimy otwarcie co nam nie pasuje. Jesteśmy nauczone trzymać dziób na kłódkę, przeczekać, przemęczyć się. Po co? Na co? I z jakiej racji?!

Postrzegamy takie sytuacje w kategoriach straty, a nie zysku. A po co marnować czas na nierokujący związek, kiepsko płatną pracę, przyjaźń która nas jakoś uciska. Zamiast w tym trwać, masz szansę na nowy porządek rzeczy. Nie koniec, POCZĄTEK.

W pewnym momencie życia byłam święcie przekonana, że kompromis jest doskonałą drogą. Consensus, bez wygranych i przegranych. Win- win. Ale czy naprawdę tak to działa w życiu? Czy jeśli masz poczucie, że z czegoś rezygnujesz, wygrywasz? I gdzie jest ta cienka granica, gdy robisz coś wbrew sobie? Lub gdy masz poczucie niesmaku, gdy ktoś coś zyskuje twoim kosztem? To właśnie dzięki takiemu podejściu mamy tyle nieszczęśliwych małżeństw, śmieciowych umów, bezpłatnych staży i inne badziewia. Ludzie którzy czują się silniejsi w danej sytuacji wykorzystają to. Jeśli szef wie, że masz kredyt, a idziesz po podwyżkę, ma świadomość, iż nie będziesz za bardzo fikać. Facet wiedząc jak szaleńczo jesteś zakochana, będzie ciągnął w swoją stronę. Może pomarudzisz chwilę, ostatecznie jednak odpuścisz. Nie martw się, ty zapewne robisz dokładnie to samo w różnych sytuacjach.


Zawsze bądź zwycięzcą. Dokonuj decyzji na 100%. Unikniesz dzięki temu rozżalenia. Podejmuj takie działania, które cię satysfakcjonują. Nie bój się stracić. Bo możesz zyskać dużo więcej.







wtorek, 22 marca 2016

Rolnik szukał żony. Ale czy na pewno?

Wszelkie hity oglądalności z zasady omijam dużym łukiem. Nie mam do nich przekonania, to co powszechnie bawi gawiedź, niekoniecznie bawi mnie. Aczkolwiek przyznaję się do skrytej lubości do podglądania. Ludzie nigdy nie przestają mnie zaskakiwać, wbrew pozorom często dobrze. Rolnik Szuka Żony (RSŻ)- nazwa cokolwiek chwytna, od razu skojarzy mi się z przaśnym stylem życia oraz niewymagającymi rozrywkami. Zaintrygował, aczkolwiek, nie od razu podjęłam wyzwanie by zbadać nowy format.
Już za chwilę, za momencik rusza nowa już 3 seria i warto się zastanowić co te historie wnoszą do naszego życia oraz co mówią o nas...polakach, ludziach...
Poprzednie dwie edycje wciągnęłam jak ćpun kreskę. W ciągu 2 dni pochłonęłam 12 odcinków. No cóż, jestem kobietą lubię romantyczne historie. Sama kibicowałam uczestnikom, ale mając do czynienia zawodowo z mediami nie mam złudzeń:

Telewizja kłamie
Bez dwóch zdań świat telewizji to świat wykreowany, odpowiednio zmontowany. Ma pobudzić oglądalność, wzbudzić niezdrowe zainteresowanie i emocje. Z tego co się orientuję, jak na tak niskobudżetową produkcję (w porównaniu do TVN, TVP prezentuje dużo niższy poziom) oglądalność była bardzo dobra- i o to w tym wszystkim chodzi. Bo przecież nie o uczestników, ich dobrostan, szczęście.
Postać każdego bohatera widzimy tak jak chcą tego producenci. Amatorzy nie mający doświadczenia w kreowaniu wizerunku, zgadzają się na ustawione sytuacje, zasugerowane wypowiedzi, pokazywanie intymności. Produkcja to starzy wyjadacze, doskonale wiedzą co się sprzeda, nie zawahają się użyć- ciebie uczestniku- jako mięsa armatniego. Walka nie jest równa. Ale ty  myślisz o sobie w kategoriach wyciśnięcia cytryny do końca, bo teraz jesteś ważny, to twoje 5 minut, zgadzasz się na wszystko. Zostaje tylko jeden szkopuł, że program się skończy, ten wykreowany świat i intensywny czas też. Kto ma dzięki niemu zarobić, zrobi to. Ale ty z szarganą opinią zostaniesz, w wiosce czy miasteczku. Będą jeszcze długo pamiętać o tym co nie zawsze jest zgodne z prawdą. Smród będzie utrzymywał się przez kolejne miesiące czy lata... Hejt poleje się w hektolitrach. Jesteś na to gotowy? Może ty tak, ale twoi bliscy?
Widzowie mają dostępne strzępki sytuacji, za to bujną wyobraźnię. Poza tym i tak wiedzą lepiej. Doskonale ukazują to komentarze pod artykułami czy na profilach społecznościowych, są jak wrząca woda...Ludzie w to wierzą, żyją tym i się ekscytują. Pół biedy jeśli pokarzą cię jako bidulkę, wszyscy będą współczuć. Gorzej jeśli masz rolę drania.
Zanim się zgłosisz i pomyślisz, że wygrałeś los na loterii życia, bo wzięli cię do programu, przemyśl czy ewentualnie stać cię na psychologa lub psychiatrę. Bo jak zgasną światła, nie będzie już "ujęcie, akcja!", zostaniesz z tym całkiem sam. Troskliwa opieka produkcji się skończy... po adrenalinowym kopie, zostanie kac i zjazd...


Tylko kobiet żal
Mniej więcej zawsze wygląda to tak: na początku panowie deklarują wielkie zaangażowanie, poszukiwanie miłości życia, otwartość i oddanie. Doskwiera im długoletnia samotność. Poszukują kobiety jak beduin wody na pustyni, ale ale, jak sytuacja się rozkręca nabierają wiatru w żagle. Ich postawa nagle ulega zmianie, wcześniej pies z kulawą nogą na nich nie spojrzał, a teraz kilkadziesiąt kobiet obdarza ich atencją, wabi, kusi, kokietuje. Najpierw słowem pisanym, później wdziękami. Stają się pewniejsi siebie, wymagania rosną w zastraszającym tempie, czują się panami sytuacji. To przecież one mają się starać, oni są nagrodą w stawce. Panie ruszają do wyścigu, co niektóre gotowe na radykalne kroki by pozbyć się konkurencji. Patrzę na to z podziwem, jak można się poniżać. Walczą, kłócą się, rywalizują. Tyle, że kandydaci bacznie to obserwując jeszcze bardziej stają się grymaśni. I niestety, doczochranie się do finału wcale nie oznacza sukcesu, a najczęściej srogie rozczarowanie. Z dwojga złego lepiej odpaść w połowie programu, niż zainwestować siebie i rozczarować srodze na mecie. Bo jak już pokazała historia tego programu, ego urasta do takich rozmiarów, że panowie kapitulują, wycofują się rakiem, nagle pragną przyjaźni a nie miłości, ewolucji, a nie rewolucji... Pod koniec to już chyba sami nie wiedzą czego chcą. Od tego nadmiaru przewraca im się...podłoga z sufitem...

A kobiety... zaufały początkowym założeniom, a one niestety w trakcie się zmieniły. Bo teraz można nie tylko wybierać z kandydatek, ale i z całej rzeszy fanek, których grono zwiększa się z dnia na dzień. Panie...zostają z niczym. Ani rolnika, ani spokoju, bo ich poczynania także są bacznie obserwowane i komentowane. Złamane serca, zainwestowane emocje. Gdyby to wszystko jeszcze było jasne i czytelne. Ale nie jest, panowie rozgrywają wspaniałe roszady, tej kwiatek, tamtej uśmieszek. Podsycają, podpuszczają. Nie wiadomo o co chodzi do samego końca.

Wnioski
Jeśli jesteś starym kawalerem i chcesz się dowartościować to program dla ciebie. Nagle zrobi się wokół wielki szum, uwielbienie, a przynajmniej wzrośnie zainteresowanie. Przy okazji, a może głównie, pozałatwiasz swoje sprawy, zareklamujesz biznes czy inną działalność. Miłość, żonę...może znajdziesz w międzyczasie. Przecie do wyboru oprócz kandydatek, będą panie z całej Polski śledzące losy bohaterów. Nic tylko przebierać!
Jeśli jesteś kobietą i na prawdę szukasz męża, to raczej od razu odpuść. Jeśli cenisz siebie oraz prywatność- tym bardziej. Natomiast, gdy doskwiera ci brak mocnych wrażeń, zaistnienie w mediach, a do tego masz mocny charakter, podejmij rękawicę. Zaprezentujesz się, masz szansę zostać celebrytką, a jak będziesz obrotna jakiś kontrakcik reklamowy wpadnie. Kreuj się, kreuj. Morze możliwości. Tylko raczej nie licz na miłość.



poniedziałek, 21 marca 2016

Wiosenne Postanowienia Seksowe 2016


Seks jest ważny
Każdy ma swoją hierarchię wartości. Zdrowie, rodzina, pieniądze, podróże, rozwój... Do wyboru do koloru. Czasami tak szybko biegniemy przez życie, że zapominamy o różnych kwestiach, a z moich obserwacji socjologicznych, popełnionych na własny użytek, wynika, że często ignorujemy swoje życie seksualne. Ginie gdzieś ono w czasoprzestrzeni, między pracą, kształceniem, dokształcaniem i innymi obowiązkami.

Bywa, iż godzimy się ze swoją samotnością, jeśli taka ma miejsce, albo będąc w długim związku nie zastanawiamy się nad stanem faktycznym, działamy siłą rozpędu. Gorzej jak ten rozpęd już dawno wygasł, raczej stoi w miejscu, wieje nudą i rutyną. Odpuszczamy.

Rzucamy sobie wyzwania ku poprawie zdrowotności, rozwoju zawodowego czy innego obszaru.
Nie zaniedbujmy i tej sfery życia. Bo można za wiele stracić, dobry seks potrafi bardzo podnieść jakość życia.

Przeprowadź analizę sytuacji
To jest banalne co napiszę, ale najprostsze rozwiązania są najlepsze. Warto przeprowadzić analizę zeszłego roku pod tym względem, co było satysfakcjonujące, a co nie. Czy coś może podlega pod program naprawczy. Pamiętaj: masz taki seks na jaki się zgadzasz. Nikt nie może uszczęśliwić lub unieszczęśliwiać cię na siłę. Jeśli jesteś w jakiejś relacji, to tylko z własnej woli w niej trwasz. Jeśli nie jest taką jakiej potrzebujesz zrób coś z tym, a jeśli nie daje to rezultatów, to ją zakończ.  

Zastanów się czego chcesz
To także jest banalne, ale kluczowe. Jakie masz teraz (teraz- słowo klucz) potrzeby? Może rok temu to był dziki, wyuzdany seks, eksperymenty, eksplorowanie nowych obszarów, a obecnie masz potrzebę bliskości i czułości, stałości, zaufania. Może jesteś po długim związku, właśnie potrzebujesz odmiany pod tytułem: bierz mnie, pieprz mnie i demoluj. Preferencje się zmieniają o ile za nimi podążasz, nie dziw się temu, że to co wcześniej cię kręciło już cię nie bawi. Czas na nowe. Cokolwiek to jest, jest to TWOJE. Zrób to, żeby za kilka miesięcy lub lat, nie czuć rozczarowania ze straconego czasu, ze strachu, obaw, wstydu, zgniłych kompromisików.

Szczęśliwi ludzie to usatysfakcjonowani seksualnie ludzie. Za dużo frustratów na ulicach, po których od razu widać brak seksu. Nie dołączaj do ich grona. Lub się z niego wypisz, jak najszybciej.