poniedziałek, 28 marca 2016

Zastanawiasz się: zostać czy odejść?



Kiedy miałam 17 lat straszliwie się zakochałam. Wierzyłam, że jest to tak wyjątkowa osoba, drugiej takiej nie spotkam, spędzę z nią całe życie, a dzięki temu będę najszczęśliwsza na świecie. Transcendencja która nas łączyła była rzeczywiście imponująca. Niestety ta historia nie miała szczęśliwego zakończenia. Choć była wzajemność, usłyszałam, że nie możemy być razem, bo ja jestem dobrą dziewczynką, a on złym chłopcem i mnie zniszczy. Za wszelką cenę chciałam mu udowodnić, że się myli. A nawet jeśli będzie niszczył, to ja tego chcę. Cena była wysoka, bo była nią depresja oraz rozpacz w paski. Taka prawdziwa rozpacz, która rozdziera młode naiwne serce. Byłam przekonana, że nigdy więcej się nie zakocham, z nikim innym nie chcę być. Walczyłam bardzo dzielnie, przekonana o swojej niezłomności. Jak to?! Miłość musi wygrać! Musi, nie ma innej opcji! Trzeba walczyć do ostatniej kropli krwi. Aż w końcu się poddałam, odcięłam od tego człowieka, bo już nie miałam kompletnie siły, a cena stawała się bardzo wysoka. To nie była kwestia miesięcy, ale lat. On też mi nie pomagał, podsycał nadzieję, by za chwilę się wycofać. Emocjonalny rollercoster bez końca. Wyniszczaliśmy się skutecznie. W końcu powiedziałam KONIEC. Zerwałam wszelkie kontakty, pożegnałam wspólnych znajomych, nasze miejsca. Przez kolejne 2 lata nie interesował mnie żaden inny chłopak. Dzięki tej historii nauczyłam się że:

Nigdy nie poniżaj się dla faceta. Nie walcz o jego uczucia. Jeśli cena zaczyna być za wysoka- odejdź. 

Nie mam tu na myśli walki jeśli idzie o czyjeś życie w przypadku choroby czy wypadku... ale kiedy walczysz o kogoś z nim samym. O jego uczucia, chcenie ciebie- nie warto.

Ta w sumie pierwsza i bardzo bolesna lekcja, utkwiła mi bardzo dobrze w pamięci. Prawie dziesięć lat później (jak to brzmi), znów się zakochałam. Znów wierzyłam święcie, że znalazłam najwspanialszą i najodpowiedniejszą osobę. Traktował mnie szarmancko tak jak marzyłam, był przystojny, zadbany i ogarnięty finansowo. Myślimy podobnie, czujemy podobnie. Stworzymy cudowny związek, będziemy żyli długo, szczęśliwie, a przede wszystkim będziemy się nawzajem szanować. Oprócz wspólnych planów życiowych, zaczęły pojawiać się zawodowe. Tak się dobrze rozumiemy, że stwórzmy coś wiekopomnego. W pewnej jednak chwili zaczęło mnie zastanawiać dlaczego on tyle siedzi na telefonie. Nie rozstaje się z nim... Leżąc ze mną w łóżku, z zacieńciem pisze i pisze. Rzekomo do swojego kumpla, ale leżąc z kobietą w łóżku, można robić znacznie przyjemniejsze rzeczy niż dyskutować z kumplem. Na początku to zignorowałam. Nie bądź histeryczką, choć mnie akurat trudno o to posądzić. Wyluzuj, bądź wyrozumiała i zdystansowana. Ale moja intuicja pchała mnie w kierunku, że coś jest na rzeczy. Jeśli chcesz coś ukryć, prędzej czy później się wysypiesz. I miał tego pecha, że zostawił na wierzchu telefon otwarty na konwersacji. Ufaj i kontroluj...szczególnie kiedy masz jawne ku temu powody. Co ukazało się moim oczom... a mianowicie regularny flirt z jakąś kobietą. Ile kobiet było w tym czasie kiedy się spotykaliśmu? Nie wiem, domyślam się, że na jednej się nie skończyło. Może tak lubił sobie wirtualnie poflirtować...to już dziś nie mój problem.

Dalsza droga postępowania była dla mnie jasna jak słońce. Wyjść. A najlepiej z futryną. Doprowadziłam do konfrontacji, w której bardzo się motał. Wmawiał mi, że mi się wydaje, to bez znaczenia... Ale pamiętając lekcję, wiedziałam jaka jest procedura. Wyjść i nie wracać, nie unieszczęśliwiać się jakimś palantem. Nie zamykać oczu, kiedy trzeba je otworzyć bardzo szeroko. Wiem, nie wszystkie kobiety tak uważają. Przymykają oko na flirty, zdrady. Ja nie. Wiem, że pocierpię miesiąc, tydzień będę miała wyjęty z życiorysu, ale za jakiś czas mam szansę zbudować związek z kimś, kto mnie będzie szanował, tak jak ja tego chcę i potrzebuję. Byłam gorzko rozczarowana. Zainwestowałam siebie w kogoś, kto na to najwidoczniej nie zasługiwał. Byłam otwarta, a dostałam po głowie. Ale czy przegrałam? Nie, wygrałam, odejście oznaczało w tej sytuacji sukces. Sukces z perspektywy czasu.

Najtrudniej jest odejść kiedy zbyt wiele was łączy. Nie mówię o więzi emocjonalnej, bo ta już dawno może nie istnieć. Myślę o domu, meblach, samochodzie, firmie, spędzonych wspólnie latach, których tak żal i najsłodszy punkt programu- dzieciach. Tyle włożonych emocji, wspólnego chcenia, działania. Ale wiem po sobie, warto także to przełknąć, by być wolnym od osoby która ściąga nas w dół, ogranicza, oszukuje, kłamie, wcale nie jest z nami, razem ale osobno... Meble, samochód, coś tam- odkupisz, ale godności i komfortu patrzenia w lustro ze spokojem, już nie.

Sukces ma wiele oblicz. Jednym z nich jest ratowanie siebie z tonącego statku.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz